Recenzja filmu

Słońce, to słońce mnie oślepiło (2016)
Anna Sasnal
Wilhelm Sasnal
Rafał Maćkowiak
Edet Bassey

Ludzie Wschodu

Małżeństwo Sasnalów wprowadziło do kina artystycznego zupełnie nowe formy wizualne: ich obrazy-pasożyty – zmysłowe, gęste, często abstrakcyjne, zawsze nieobliczalne – stały się wizytówką zwrotu
Kamera Wilhelma Sasnala jest jak małe, drapieżne zwierzątko – raz zbliża siędo twarzy bohaterów, zagląda prawie pod skórę, żeby za chwilęskupić się na jakimś nowym detalu. Krąży – czujna – i spogląda zza ucha albo zmienia kąt i zerka raptownie na ciała złączone seksem. Małżeństwo Sasnalów wprowadziło do kina artystycznego zupełnie nowe formy wizualne: ich obrazy-pasożyty – zmysłowe, gęste, często abstrakcyjne, zawsze nieobliczalne – stały się wizytówką zwrotu kinematograficznego w polskiej sztuce. W swoim trzecim jużfilmie – "Słońce, to słońce mnie oślepiło" – artyści pozostają wierni wypracowanej wcześniej estetyce, jednocześnie flirtując – to istotne novum – z klasyczną narracją. Przenoszą mikropowieść "Obcy" Alberta Camusa na grunt polskiej debaty o ksenofobii i lęku przed uchodźcami, ale w kluczu jasnej struktury fabularneji szczegółowo rozpisanych dialogów. To, co w "Hubie" i w "Z daleka widok jest piękny" było ledwie ornamentem, tutaj staje się kośćcem urealniającym abstrakcyjne dotąd obrazy. Jednak im więcej w filmie Sasnalów dosłowności – a nawet: publicystyki – tym mocniej odczuwamy zadziwiającą banalność tego, co autorzy mają nam do powiedzenia.


Być może jest to efekt nadmiernego wyolbrzymienia. W świecie Sasnalów nie istnieją żadne niuanse, różnorodnośćpostaw i punktów widzenia znika w magmie Polski prowincjalnej – świecie w całości opanowanym przez paraliżujący lęk przed innością, pełen nienawiści i tępego przywiązania do autorytetów. Rafał Maćkowiak gra wyalienowanego pracownika biurowego, który – podobnie jak u Camusa – daje się nieśćnurtowi wydarzeń, zachowując wobec rzeczywistości postawę emocjonalnego wycofania. Obserwujemy go w różnych kryzysowych sytuacjach: na pogrzebie matki styka się z pustką katolickich rytuałów. Na wakacjach ze znajomymi bez słowa sprzeciwu wysłuchuje ksenofobicznych, wulgarnych komentarzy na temat uchodźców i imigrantów. W końcu sam – pod wpływem impulsu – dopuszcza się zbrodni, która z pozoru wygląda na akt nienawiści rasowej. Tuż przed rozwiązaniem, w sekwencji pokazującej subiektywną wizję bohatera, Sasnalowie ujawniają jego motywacje: to lęk przed wzięciem odpowiedzialności za innego; narastające przeczucie, że "obcy" wniesie do uporządkowanego życia jakieśroszczenia, zaburzy sprawnie działający system obojętności. Postać Maćkowiaka można więc bez przeszkód czytać jako figuręPolski wycofanej: tej, która odmawia solidarności z wykluczonymi i sama skazuje się na wykluczenie.

Przyznaję, film Sasnalów to precedens – do tej pory żaden polski reżyser nie odważył się mówić o tzw. "kryzysie uchodźczym" z taką otwartością. Problem w tym, że język kina artystycznego nie znosi dosłowności i zabawy w "kawa na ławę". Dopóki"Słońce, to słońce..."posługuje się wyłącznie obrazami i opowiada historię lęku – ale tego podskórnego: przed unicestwieniem i przed pustką materii– doświadczamy autentycznej grozy. Scena czuwania przy trumnie zmarłej matki, kiedy słowa modlitwy zamieniają się w ponury szum, a kamera Sasnala śledzi przepełnione lękiem twarze starców, to jeden z najbardziej przejmujących obrazów egzystencjalnej pustki w historii polskiego kina. Materia w tym filmie – często pod postaciąprostej fizjologii – niweluje wszelkie sacrum, wciska sięw kadr jak jakiś bluźnierczy naddatek: jest w plamie na bokserkach księdza, w jego owłosionych dłoniach, potężnych szczękach miażdżących chleb z serem. Pewność, z jaką kapłan wypowiada się o życiu i śmierci ("Piekło i niebo istnieją, bo tak mówięja, czyli Pan"), kontrastuje z jego przywiązaniem do ciała. A pełna twarz – z cienkimi łydkami ciemnoskórego uchodźcy, którego Bałtyk wyrzuca na brzeg niegościnnej, ale sytej krainy.

Niestety, wszystkie te subtelności znikają w zetknięciu z językiem – wypowiedzenie "prawdy" zamienia wizję Sasnalów w karykaturę. I to nawet jeśli przyjmiemy, że autorom chodziło dokładnie o taką eksperymentalnąhiperbolę: wyobrazić sobie Polskę, w której wszystkie uprzedzenia i lokalne wojenki nabrzmiewają do absurdalnych rozmiarów, a migranci z Afryki i Bliskiego Wschodu nie lądują na Lampedusie czy wyspie Kos, ale na plaży w Łebie. Pytanie tylko, czemu ta kreacja ma służyć? Co takiego wnosi wizja Sasnalów do narodowej debaty o uprzedzeniach poza oczywistym stwierdzeniem, że nie chcemy się z "obcym" solidaryzować i jesteśmy ksenofobami? "Ludźmi Wschodu" – jak śpiewa w finałowej scenie Siekiera? Zbyt dosłownie brzmią słowa o "czarnuchach, co nie znają kultury" i "smażeniu bambusów" w ustach członków klasy średniej. Zbyt dosłowna jest metafora innego jako cienia, który towarzyszy bohaterowi w trakcie joggingu i siedzi na jego krześle w więziennej celi. Sasnalom zdecydowanie lepiej wychodzi zaciemnianie i komplikowanie rzeczywistości niż jej odsłanianie. Właściwym dla nich medium jest obraz, nie słowo. Dlatego pozostaje mieć nadzieję, że przy następnym filmie będątrzymać swoje publicystyczne zapędy na wodzy. Tutaj milczenie rzeczywiście może okazaćsięzłotem.
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones